przyszła bym zapłacił
błędy swoje i innych
wszystko jedno.
poczęstowałem papierosem
odmówiła, więc pytam – czemu?
-za karę.
-a amnestia, za miłość, pomoc i wiarę?
-nie, za karę.
-będę płacił.
-nie dziś, dziś moja obecność wystarczy.
zaprosiłem więc grzecznie
wątpliwości i lęki
rozsiadły się lubieżnie
skubiąc kanapę.
-czy już można, możemy zacząć - pytam przejęty i głodny.
-czekamy na żonę.
czarne pająki, świadkowie
rozlazły się po ścianach
plotą nerwowe sieci.
kara. dokładnie taka
jak sobie wyobrażałem
w czarnym uniformie
koścista
brzydka i dostojna.
sprawiedliwa i odpychająca.
z szarym kajetem pod pachą
wysoka, cuchnąca tytoniem.
wyczekiwana
jak ksiądz.
-imię żony?- proste pytanie
-samotność
-wiek?
-nie pamiętam.
stoi naburmuszona
-więc jak to?
takie tam nieporozumienie
w zamian przynoszę klosz
ze złotą rybką szklaną
czaszę zdobioną arabeską czasu.
mierzy mnie ta kara
starsza i bardziej słuszna
notuje coś w zeszycie.
i jestem gotów
i czekam z obnażoną piersią wstydu.
odpowiada.
-jesteśmy ludźmi,
źle Pan ocenia
(to niehumanitarne).
podaje mi mały kwitek
uśmiecha się dobrotliwie
pełna współczucia – wychodzi.
15.06.2020
Lot na koniec świata
winien być bardzo prosty
w jednej linii
na szerokość skrzydeł.
Bezpieczny bez balastu
zgodny z rotacją wiatru
w białym kierunku
otwarty kluczem żurawi.
Zimowy i biedny
oskubany przez konary
otwarty na czarne drogi
zmieniony w dym.
Bez powrotu lata
bez grzechów odpuszczenia
w chwili niełaski
przez uchylony lufcik.
Przez Bałtyk
bez wstęgi horyzontu
zapomniany przez szum
zmieniony w morską pianę.
27.09.2020